Etykiety

foto (369) music (101) osobiste (284)

sobota, 28 listopada 2009

ckod+csu

Dzisiaj będzie o stagedivingu, czyli w wolnym tłumaczeniu o nurkowaniu ze sceny. Jest to doznanie nieporównywalne z niczym innym. Polega w pierwszej kolejności na skoku w "nieznane", albo może raczej w "niepewne". W drugiej kolejności człowiek unosi się na rękach jemu podobnych, najczęściej plecami do dołu, co stwarza z początku lekkie spięcie (z powodu owej niepewności), a później euforię i (u)niesienie dosłownie i w przenośni. W trzeciej kolejności następuje lądowanie, zazwyczaj z bezpieczną asekuracją. Hm... zazwyczaj. W czwartej kolejności można się odwdzięczyć koledze czy koleżance unoszeniem lub podniesieniem, ewentualnie zanurkować ponownie.
Pamiętam do dzisiaj mój pierwszy stagediving w legendarnym gdyńskim klubie "Kolejarz" na koncercie Armii (w legendarnym składzie z Brylewskim, Malejonkiem, Bananem, Stopą i oczywiście Budzyńskim) gdzieś w roku '90 albo może '91. Przeżycie niemal mistyczne i mocno uzależniające.
Z tego koncertu pamiętam też stagediving jakiegoś fana, który skończył się zanurkowaniem głową prosto w głowę mojego kumpla Krzyśka vel Jasia. Gdy zobaczyłem Krzyśka po paru chwilach to wyglądał jakby nie do końca orientował się w czasoprzestrzeni.
Szczytowanie mojego stagedivingu to były ostatnie edycje Jarocina w latach 90-tych. Te jednak obarczone były dużo większą dozą niepewności, przede wszystkim co do miejsca i czasu lądowania. Poza tym było fajnie, bo ścisk pod sceną był zawsze tak wielki że zlecieć na łeb nie było szans.

A do całego tego wywodu zainspirował mnie dzisiejszy koncert Cool Kids Of Death (z supportem Californi Stories Uncovered). California promuje swój debiutancki krążek. Na żywo piosenki wypadają dużo lepiej niż na płycie, która mnie osobiście trochę rozczarowała. I to nie z powodu "nagłego" pojawienia się wokalu, ale raczej z tego że ta nowa twarz csu jest po prostu trochę niedorobiona.
Cool Kids Of Death dali ognia nie z tej ziemi. Mam trochę ambiwalentny stosunek do tej kapeli. Poza pierwszą płytą, która była sporym wydarzeniem muzycznym na polskim padole, reszta mnie jakoś nie rusza. Koncerty natomiast grają pierwsza klasa. Poziom energii, dynamiki i charyzmy, które reprezentują jest praktycznie nieosiągalny dla 99% polskich zespołów. Dowodem na to dzisiejszego wieczoru był właśnie imponujący stagediving, którego kulminacyjnym zakończeniem był osobisty nurek w tłum samego wokalisty - Krzyśka Ostrowskiego. Czad na maxa.




2 komentarze:

Anonimowy pisze...

CSU i Coolki naprawdę miód malina. Warto słuchać tych kapel choćby dla samych koncertów.
CSU otwiera nową międzygwiezdną przestrzeń.

Krzysiek Ostrowski ciągle zaskakuje, ale jednocześnie nietrudno przeczuć jaki facet będzie na starość - niezmiennie wierny ideałom.;) To właśnie jest w Coolkach fajne. Kuba W.- żywioł, charyzma i ewolucje na basie - achhhh... Końcówka koncertu z moim ulubionym "Uważaj" to idealny psychodeliczny "stagedivingowy" finisz. Przypomniał mi się teledysk "Dirty boots" Sonic Youth i moje pierwsze stage divingi na Tilcie, She i Izraelu w latach 90-94. Jeśli tylko znów nadarzy się okazja - idziemy! i chcę dać się ponieeeeeść na scenę. Ostatnio chłopcy podobnie dali mi w czachę na OFF Festival...

Wasyl pisze...

Diva nigdy nie strzelilem porzadnego...ale zalozmy ze wszystko jeszcze przede mna...CO do Kulek to jakos chyba sie nigdy nie przkonam...nie lubie aroganckich typow. Wiem ze rokendrol wymaga arogancji i brudu ale tego w ich wykonaniu nigdy nie chwytale...Wczoraj na koncercie Juliana Plenti dwoch kolesi wbilo sie na scene i wycalowali Banksa - nikt dotej pory nie wiem jok z taka latwosci mozna wskoczyc na scene z tlumu...